Legenda o Czarnym Hetmanie
Historia o najokrutniejszych zbójnikach z Bieszczadów

Historia o najokrutniejszych zbójnikach z Bieszczadów

Nasi zbóje, których poznać możecie podczas niepowtarzalnego Zbójnickiego Kuligu to tacy dość udomowieni i cywilizowani można by rzec, osobnicy. Bywali w świecie i towarzystwie, potrafią zabawić gości ciekawą konwersacją. Wiedzą, jak urzec mniej lub bardziej wytwornym wierszem – lubują się zwłaszcza w tych spod pióra mistrza Fredry, którego rodzina ongiś była gospodarzem wielu okolicznych ziem. Łatwo też wykupić się z ich łap – obejdzie się bez pojedynku na szable, wystarczy odpowiednio cięty język i gardło zdolne do przełknięcia niesłabej bieszczadzkiej okowity. Wciąż jednak krążą po okolicy legendy o prawdziwych zbójach, którzy przed wiekami mieli w Bieszczadzie swoje kryjówki. Oj, spotkanie z nimi nigdy nie kończyło się dobrze…

A najgorszym z nich wszystkich był niejaki Czarny Hetman. Rzecz miała miejsce dawno temu, jeszcze za czasów Franciszka II, z łaski Bożej cesarza rzymskiego, króla Niemiec, Węgier i Czech, Galicji i Lodomerii, arcyksięcia Austrii etc, etc, etc… Grasowali wówczas w galicyjskich Karpatach wyjątkowo okrótni zbóje. Na czele ich kompaniji stał herszt tak złowrogi, że ludzie bali się wymawiać głośno jego imienia, nawet długo po jego śmierci. Stąd też zostało ono dziś już zapomniane. Mówiono o nim zawsze jak o jakimś diable: Zły, On albo Czarny Hetman.

Jedyną osobą, która miała jakikolwiek wpływ na niego, była jego matka – nie mniej zresztą okrutna, od swojego syna. Zarządzała ona zbójeckim siedliszczem niczym sama cesarzowa na wiedeńskim zamku. Wraz ze wzrostem bogactwa zbójeckiej kompaniji i pęczniejącym skarbcem, pęczniała jej duma i rosły wymagania. Toteż razu pewnego oznajmiła, że nie przystoi jej – matce samego Czarnego Hetmana, stać w kuchni przy garach i strawę dla zbójów gotować. Poczęli wiec szukać po wsiach dziewki jakiejś, którą mogliby zatrudnić, aby dbała na codzień o pełne talerze na zbójeckim stole.

Traf chciał, że była w tym czasie w bieszczadzkiej wsi Solina – tej co się dziś na dnie Zalewu Solińskiego znajduje, dziewka tak zdolna, że ponoć i z konopnego worka smaczną strawę umiała przyrządzić. Brano ją zatem, by gotowała po weselach, zabawach i dworach okolicznych, gdzie nauczyła się przyrządzać takie wykwintne potrawy, jakie sam cesarz czy papież nawet jadał w dalekim Watykanie.

Dotarła wieść o niej do uszu Czarnego Hetmana i jego matki, posłali więc kilku sprytniejszych zbójow aby dziewkę na dwór sprowadzili. Gdy zapukali do drzwi chaty, gospodarz grzecznie ich wpuścił – poznał bowiem po strojach samych że nie z byle kim ma do czynienia, a z możnymi panami. A z takimi lepiej nie zadzierać, bo wiadomym było w owych czasach, że charakterne mieli panowie nastroje i z byle powodu mogli obić czy nawet obejście spalić, a nijak potem było sprawiedliwości dochodzić. Posadził ich zatem gazda za stołem, ugościł czym miał najlepszym i tak pyta:

  • Coż to waszmościów sprowadza w moje skromne progi?

  • Macie ponoć gospodarzu córkę zaradną i robotną – odrzekli zbójeccy posłowie.

  • Ano mam. Dwanaście córek a wszystkie zdrowe i robotne. Przyjdzie mi pewnie na stare lata u żyda się nająć do roboty, żeby na wiano dla wszystkich zarobić.

  • Jest wśród nich jedna, mówią ludzie, co wyjątkowo zdolną kucharką jest – najlepszą w całym powiecie. Przyprowadź nam ją, chcemy ją nająć do służby u nas.

Gdy tylko gospodarze dowiedzieli się, że nie na pańskim dworze ma służyć ich córka, a w zbójeckim siedliszczu, tam gdzie Ruskie Wrota na węgierską stronę trakt wiodą, srodze się przestraszyli, że jaka krzywda może spotkać ich ukochaną Paraskę.

  • Nie frasujcie się dobrzy ludzie. Kto nam służy, to jakby był jednym z nas. Gdyby ją kto ruszył to sam Hetman pasy by z niego darł. Byle by nam dobrze gospodarstwo prowadziła, bo hetmańska matka nie chce już zbójom strawy gotować. A jeśli się godnie sprawi to hojnie ją wynagrodzimy. Klniemy sie na nasz zbójecki honor!

To ostatecznie przekonało gospodarzy. Zawołali dziewkę i nakazali się jej spakować i jechać na służbę do zbójów. Dziewczyna nie była tym pomysłem zachwycona, ale że bała się i rodziców i zbójów posłusznie spakowała swój niewielki dobytek i ruszyła w nieznane.

Jechali cały dzień, aż dotarli do zbójeckiego dworu, który leżał o milę za Ruskimi Wrotami, na górze w środku ciemnego bukowego lasu. Początkowo służba Praski układała się dobrze, wszyscy byli zadowoleni, nawet matka herszta nie miała powodów do narzekania. Nie musiała już sama pracować, wydawała tylko dziewczynie polecenia, a sama wylegiwała się pod pieżyną albo snuła po kuchni wydając polecenia i gderając jaka to młodzież w dzisiejszych czasach jest niemrawa.

Potrawy Paraski bardzo zbójom smakowały, ale czasem musiała gotować im specjalną ich ulubioną strawę – „żelazną stefankę”. Była to zacierka zrobiona z surowego żelastwa. Uczty zbójeckie jak to zwykle bywało, były suto zakrapiane drogimi, zdobycznymi winami. Powiadali też ludzie, że nie wino pili zbóje, a krew utoczoną z porwanych ofiar, wymieszaną z mocną okowitą.

I byłaby się dobrze skończyła historia służby Paraski na zbójeckim dworze, gdyby herszt nie zaczął w niej dostrzegać poza zdolną kucharką, młodej atrakcyjnej kobiety. Coraz to częściej zaczął się do niej życzliwie uśmiechać, co było u niego niespotykane. Nie żałował też komplementów ani prezentów. Kilka razy nawet zdarzyło mu się zaprosić ją do wspólnego biesiadowania przy stole z jego kompaniją. Nie w smak było to starej matce Czarnego Hetmana – mieć za synową prostą dziewczynę z chłopskiej rodziny? Czara goryczy przelała się, kiedy pewnego razu hetman kazał jej iść do kuchni pomóc dziewcze w sprzątaniu. Straszliwie ucierpiała na tym jej duma i od razu zaczęła się zastanawiać jak się dziewczyny pozbyć.

Razu pewnego wybrali się zbójnicy na rejzę aż pod Saski Berg – 7 dni miało ich nie być. A że spodziewali się bogatych łupów, przykazali sobie na powrót przygotować sytą ucztę z pieczonym jagnięciem. Stara kazała Parasce dobrze napalić w piecu, aby się jagnię upiekło. Kiedy piec aż jęczał od żaru, tak rzekła:

  • Uchyl wrota kucharko i zajrzyj do środka, sprawdź czy jest wystarczająco ciepło żeby mięso wkładać.

Dziewczyna od razu przejrzała jej zamiary i gdy ta wzięła rozbieg, żeby wepchnąć Paraskę do środka, odsunęła się na bok i zła kobieta wpadła prosto do rozrzażonego pieca i się w nim żywcem upiekła. Przyprawiła starą niczym pieczeń jagnięcą, głowę jej odrąbała, zawinęła w chustę i ukryła pod pieżyną, że to niby śpi w łóżku. Sama natomiast wzięła wiadra i koromysło, żeby zbójnicy jak wrócą myśleli, że poszła po wodę i uciekła.

Gdy zbóje wrócili do domu, zobaczyli że kucharki nie ma, stół niezastawiony a matka śpi. Za to w piecu była gorąca jeszcze, pachnąca smakowicie pieczeń więc niewiele myśląc wyjęli ją, zjedli, popili się winem, a że byli strudzeni szybko poszli spać. Nazajutrz rano, gdy wstali kucharki wciąż nie było we dworze a matka nadal spała. Zaniepokojony już hetman zajrzał pod pierzynę, a tam tylko sama głowa zawinięta w chustę. Szybko odgadli jak straszliwy los ukarał hetmańską matkę. Wściekli dosiedli koni i ruszyli w pogoń za Paraską. Uknuli plan, że pochwycą dziewczynę, upieką ją i na makabryczną ucztę zaproszą jej rodziców.

Gdy wpadli do chaty, matka Paraski powiedziała że dziewka zbiegła do kumy ze strachu przed okrutną zemstą bo zabiła matkę herszta. Ten udając łagodność zaczął łgać:

  • Ona wcale mojej matki nie zabiła, to był nieszczęśliwy wypadek. Stara pani wlazła na przypiecek i gar wielki ze strawą próbowała udźwignąć, ale był za ciężki, upuściła go a sama wpadła do pieca. Przyprowadźcie Paraskę, bo teraz to już wcale nie ma kto dbać o dwór i nam gotować.

  • Kiedy tak mówicie, to zaraz po nią pójdę. Usiądźcie panowie do naszego skromnego stołu i częstujcie się czym mamy.

Postawiła przed gośćmi gęś pieczoną, gospodarz wyciągął zapasy palunki a sama wymknęła się z chaty, że to niby po Paraskę. W rzeczywistości jednak udała się na pobliski posterunek, aby sprowadzić pomoc. Kiedy zbóje biesiadowali, a wypity alkohol coraz to silniej szumiał w głowach i usypiał ich czujność, żandarmi otoczyli chatę podwójnym kordonem. Kompanioni Czarnego Hetmana zrozumieli że ich sytuacja jest beznadziejna. Wyszli posłusznie z chaty z rękoma do góry, a niektórzy ledwo na nogach się trzymali gdyż palunka gospodarza mocno im do głowy uderzyła. Jedynie herszt za wszelką cenę chcąć uniknąć stryczka wyskoczył przez okno, jednym susem dosiadł konia i cyrkowym, wręcz niemożliwym skokiem przesadził nad najeżonymi bagnetami szeregami żandarmów. I byłby zbiegł, gdyby nie cudowną mocą, chyba ręką samego Stwórcy niesiona kula nie dosięgła ze 100 kroków jego pleców. Prawdą się okazało powiedzenie, że żołdak strzela, a kule Pan Bóg nosi.

Zbójecką bandę osądzono sprawiedliwie w mieście i powieszono – taki to był koniec kompaniji Czarnego Hetmana, bądź co bądź sprawiedliwy. Powiadają ludzie, że opuszczony dwór zbójecki popadał powoli w ruinę, aż pewnego dnia zapadł się całkowicie pod ziemię. Ci, którzy przechodzili nocą traktem przez Ruską Bramę słyszeli też przeszywający jęk i zawodzenie upieczonej hetmańskiej matki szukającej swojej odrąbanej głowy. Byli też tacy, co ponoć widzieli makabryczny kadłub stojący przy drodze, toteż przez długi czas nikt się w tamtą okolicę nie zapuszczał.

Historia na podstawie książki autorstwa Roberta Bańkosza „Straszliwi zbójnicy z Bieszczadów i okolicy”

Szukasz innych ciekawostek dotyczących regionu? Chcesz poznać naszą ofertę?

Zapraszamy na nasz fanpage